Scan barcode
A review by ksiazkowy_kacik_u_izy
Morza Wszeteczne by Marcin Mortka
5.0
Poznałam drużynę Kociołka, poznałam chłopaków Madsa Vortena, przyszła kolej na kamratów Rolanda Wywijasa. WSZYSTKICH ICH UWIELBIAM.
W stylu pisania pana Marcina Mortki jest coś, co wyjątkowo mi odpowiada i każda seria po którą sięgam bezbłędnie trafia w moje gusta. Owszem można im zarzucić, że są do siebie podobne jeżeli chodzi o koncept, ale zgodnie z angielskim powiedzonkiem „if it ain't broke, don't fix it”, gdy coś się sprawdza nie ma sensu tego zmieniać, a tu wszystko jest na właściwym miejscu.
Z wszystkich poznanych dotąd serii załoga Rolanda zdecydowanie jest najbardziej osobliwą zbieraniną postaci. Pojawia się tu m.in. lekarz Berbeluch, kanibal, który przy okazji pędzi niezły bimber, potężny szaman Baobab, który właściwie nic nie mówi, półgoblin Strup z zawodu stolarz, Grzmot który nie wie co to spacja w zdaniu, umarlak Ogopogo, który jak na zombi jest całkiem obrotny, wojownik transwestyta imieniem Julia, któremu lepiej nie podskakiwać, pirat Mandragora z metalową płytką zamiast połowy twarzy i Ognik, który ma piromańskie skłonności. To tylko część załogi „Błędnego rycerza, ale jest ich tylu, że momentami ciężko to ogarnąć”.
Cała ta mieszanka to banda niezbyt rozgarniętych piratów, z ciętymi językami, której w głowie bitka, łupy i panny, od czasu do czasu któryś wpadnie na pomysł przejmowania władzy, na szczęście to co wyróżnia ich kapitana to inteligencja i umiejętność ogarniania całego rozgardiaszu, który w ogół niego panuje, zazwyczaj z pomocą macek wyrastających z jego pleców.
Splotem przypadków załoga Rolanda traci swój statek i musi przesiąść się na demoniczną łajbę, która skrywa wiele tajemnic, a rozszyfrowanie tego jak nią sterować zajmuje piratom wiele czasu i o zgrozo nauki. Razem z nowym nabytkiem Roland Wywijas, zostaje wmieszany w wojnę pomiędzy aniołami i demonami, a co za tym idzie czeka go wiele bitew morskich i przygód ze swoimi kamratami. Samo odkrywanie tajemnic statku było swoistego rodzaju przeżyciem, nie mówiąc już o odkrywaniu kolejnych kart dwóch stron konfliktu, w który wmieszali się nasi piraci.
Była to chyba pierwsza książka o piratach jaką miałam przyjemność czytać, ale na pewno nie ostatnia. Jak zwykle w twórczości pana Mortki, humor gra tu pierwsze skrzypce, a rubaszne teksty piratów i ich dialogi bawiły mnie do łez. Językowo może książka nie jest dla każdego, bo panuje tu raczej język rynsztokowy, ale do piratów pasujący idealnie, no i czytelnik musi się przygotować na wrzucenie na głęboką wodę (gra słów zamierzona) i na szaloną akcję od pierwszych stron książki.
Jak dotąd wszystkie książki Pana Marcina Mortki słuchałam w audiobooku mimo posiadania fizycznych kopii i zdecydowanie polecam taką formę, świetnie się tego słucha i jest to rozrywka w czystej postaci. Nie muszę chyba mówić, że zachęcam was do lektury. Szczególnie latem ta książka sprawdzi się idealnie.
W stylu pisania pana Marcina Mortki jest coś, co wyjątkowo mi odpowiada i każda seria po którą sięgam bezbłędnie trafia w moje gusta. Owszem można im zarzucić, że są do siebie podobne jeżeli chodzi o koncept, ale zgodnie z angielskim powiedzonkiem „if it ain't broke, don't fix it”, gdy coś się sprawdza nie ma sensu tego zmieniać, a tu wszystko jest na właściwym miejscu.
Z wszystkich poznanych dotąd serii załoga Rolanda zdecydowanie jest najbardziej osobliwą zbieraniną postaci. Pojawia się tu m.in. lekarz Berbeluch, kanibal, który przy okazji pędzi niezły bimber, potężny szaman Baobab, który właściwie nic nie mówi, półgoblin Strup z zawodu stolarz, Grzmot który nie wie co to spacja w zdaniu, umarlak Ogopogo, który jak na zombi jest całkiem obrotny, wojownik transwestyta imieniem Julia, któremu lepiej nie podskakiwać, pirat Mandragora z metalową płytką zamiast połowy twarzy i Ognik, który ma piromańskie skłonności. To tylko część załogi „Błędnego rycerza, ale jest ich tylu, że momentami ciężko to ogarnąć”.
Cała ta mieszanka to banda niezbyt rozgarniętych piratów, z ciętymi językami, której w głowie bitka, łupy i panny, od czasu do czasu któryś wpadnie na pomysł przejmowania władzy, na szczęście to co wyróżnia ich kapitana to inteligencja i umiejętność ogarniania całego rozgardiaszu, który w ogół niego panuje, zazwyczaj z pomocą macek wyrastających z jego pleców.
Splotem przypadków załoga Rolanda traci swój statek i musi przesiąść się na demoniczną łajbę, która skrywa wiele tajemnic, a rozszyfrowanie tego jak nią sterować zajmuje piratom wiele czasu i o zgrozo nauki. Razem z nowym nabytkiem Roland Wywijas, zostaje wmieszany w wojnę pomiędzy aniołami i demonami, a co za tym idzie czeka go wiele bitew morskich i przygód ze swoimi kamratami. Samo odkrywanie tajemnic statku było swoistego rodzaju przeżyciem, nie mówiąc już o odkrywaniu kolejnych kart dwóch stron konfliktu, w który wmieszali się nasi piraci.
Była to chyba pierwsza książka o piratach jaką miałam przyjemność czytać, ale na pewno nie ostatnia. Jak zwykle w twórczości pana Mortki, humor gra tu pierwsze skrzypce, a rubaszne teksty piratów i ich dialogi bawiły mnie do łez. Językowo może książka nie jest dla każdego, bo panuje tu raczej język rynsztokowy, ale do piratów pasujący idealnie, no i czytelnik musi się przygotować na wrzucenie na głęboką wodę (gra słów zamierzona) i na szaloną akcję od pierwszych stron książki.
Jak dotąd wszystkie książki Pana Marcina Mortki słuchałam w audiobooku mimo posiadania fizycznych kopii i zdecydowanie polecam taką formę, świetnie się tego słucha i jest to rozrywka w czystej postaci. Nie muszę chyba mówić, że zachęcam was do lektury. Szczególnie latem ta książka sprawdzi się idealnie.