Scan barcode
A review by rafalreadersinitiative
Szalejący dżokerzy by George R.R. Martin
2.0
Domknięcie pierwszej trylogii, czy raczej - jak woli nazywać trzy pierwsze tomy "Dzikich Kart" sam G.R.R.M - "triady" zawodzi w wielu aspektach. Główną wadą jest poprowadzona grubą kreską główna oś fabularna, pretekstowa i rozczarowująca, zwłaszcza w finale. Ponadto, o ile w poprzednich dwóch tomach, których konstrukcja bazowała raczej na dość swobodnie powiązanych ze sobą opowiadaniach, w związku z czym odmienność stylu narracji i sposobu prowadzenia bohaterów nie przeszkadzała - w "Szalejących Dżokerach" postanowiono pójść całkowicie w stronę powieści mozaikowej i nie można oprzeć się wrażeniu, że poszczególne sekcje książki znacząco różnią się poziomem od innych. W związku z tym, występuje też kilka problemów z logicznym spleceniem niektórych wątków, spójnością historii, a interakcje pomiędzy postaciami nazbyt często wypadają kuriozalnie.
W przypadku "Szalejących Dżokerów", nawet bez wiedzy o tym, że książkę pisało aż siedmiu autorów, bez trudu można się domyślić, że to dziecko wielu ojców (i dwóch matek). Zdecydowanie wolałbym utrzymanie tej serii w formie antologii opowiadań, rozgrywających się we wspólnym uniwersum. Jak pokazuje rewelacyjny tom pierwszy, dużo lepiej wychodziło poszczególnym pisarzom skupienie się na własnych bohaterach i ich "przygodach" w zamkniętych, krótszych formach.
Z żalem przyjąłem też fakt, że twórcy tym razem zupełnie nie zawracali sobie głowy nakreśleniem szerszego tła historycznego. Spojrzenie na historię przez pryzmat pojawiających się w naszej rzeczywistości meta-ludzi było jednym z największych atutów pierwszego tomu. Już w drugim tę kwestię zbagatelizowano, a w "Szalejących Dżokerach" kompletnie porzucono. Między wierszami pojawia się, co prawda, kilka "smaczków" (Fidel Castro, jako baseballista), ale jest tego zdecydowanie za mało.
"Szalejący Dżokerzy" ucieszą niewątpliwie wszystkich fanów komiksów Marvela, czy DC. Znajdą tu ogromną ilość nawiązań do postaci i wydarzeń z komiksów, oczywiście w dużo bardziej wulgarnej, brutalnej i często przyziemnej formie. Takie podejście do komiksowych schematów mogło szokować w 1987 roku, kiedy komiksy prezentowały historie dużo bardziej infantylne niż ma to miejsce współcześnie - dziś, cóż, "Szalejący Dżokerzy" nie wybijają się zbytnio ponad, można powiedzieć, "obowiązujące", postmodernistyczne trendy.
W przypadku "Szalejących Dżokerów", nawet bez wiedzy o tym, że książkę pisało aż siedmiu autorów, bez trudu można się domyślić, że to dziecko wielu ojców (i dwóch matek). Zdecydowanie wolałbym utrzymanie tej serii w formie antologii opowiadań, rozgrywających się we wspólnym uniwersum. Jak pokazuje rewelacyjny tom pierwszy, dużo lepiej wychodziło poszczególnym pisarzom skupienie się na własnych bohaterach i ich "przygodach" w zamkniętych, krótszych formach.
Z żalem przyjąłem też fakt, że twórcy tym razem zupełnie nie zawracali sobie głowy nakreśleniem szerszego tła historycznego. Spojrzenie na historię przez pryzmat pojawiających się w naszej rzeczywistości meta-ludzi było jednym z największych atutów pierwszego tomu. Już w drugim tę kwestię zbagatelizowano, a w "Szalejących Dżokerach" kompletnie porzucono. Między wierszami pojawia się, co prawda, kilka "smaczków" (Fidel Castro, jako baseballista), ale jest tego zdecydowanie za mało.
"Szalejący Dżokerzy" ucieszą niewątpliwie wszystkich fanów komiksów Marvela, czy DC. Znajdą tu ogromną ilość nawiązań do postaci i wydarzeń z komiksów, oczywiście w dużo bardziej wulgarnej, brutalnej i często przyziemnej formie. Takie podejście do komiksowych schematów mogło szokować w 1987 roku, kiedy komiksy prezentowały historie dużo bardziej infantylne niż ma to miejsce współcześnie - dziś, cóż, "Szalejący Dżokerzy" nie wybijają się zbytnio ponad, można powiedzieć, "obowiązujące", postmodernistyczne trendy.