Scan barcode
A review by ladymczyta
Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie by Jessica Knoll
3.0
Przeklęta Mila Kunis.
Właśnie tymi słowami zacznę ten wpis, bo to właśnie ta aktorka mnie do niego doprowadziła. Zapowiedź tego filmu mnie zaintrygowała, a gdy odkryłam, że jest to ekranizacja książki, od razu ją zamówiłam. I to był mój błąd.
Już dawno żadna książka mnie tak nie wymęczyła. Niemal co kilka kartek chciałam ją odkładać, bo nie potrafiłam jej zdzierżyć. Powtarzałam sobie jednak „może się rozkręci, może w końcu coś zacznie się dziać” i z tym naiwnym myśleniem doszłam do końca książki i odetchnęłam z ulgą, że mam to w końcu za sobą.
Pierwszą czerwoną flagą, którą zignorowałam było nazwisko głównej bohaterki - TifAni FaNelli. Historia podzielona jest na dwie ramy czasowe - przeszłość, czyli losy czternastoletniej TifAni, która staje się ofiarą pewnych wydarzeń; oraz teraźniejszość, gdzie dorosła już Ani, wiodąca niemal idealne życie w Nowym Jorku, przy boku idealnego narzeczonego, decyduje się na udział w dokumencie o tragedii sprzed czternastu lat, w której brała udział.
Potencjał tej historii był bardzo duży, nie ukrywam, że ciekawiło mnie, co się wydarzyło, co jest sekretem, jednak droga do poznania tego wszystkiego była męką. Nie polubiłam głównej bohaterki, która w obu ramach czasowych była jak dla mnie nie do zniesienia, jej dorosła wersja to już w ogóle inna historia. Ewidentnie wydarzenia z przeszłości odbiły na jej psychice swoje piętno, ewidentnie tego nie przepracowała i zakładała na twarze maski. Chciała wieść idealne życie na pokaz, by wszyscy widzieli, że TA dziewczyna jest dzisiaj kimś.
Porusza się tutaj poważne tematy (nie będę ich wymieniać, bo byłby to spoiler), ale sposób ich przekazania do mnie nie trafił.
Opisy dotyczące teraźniejszości były dla mnie nudne, a komentarze i myśli Ani sprawiały, że miałam ochotę przewracać oczami.
Z kolei przeszłość była ciekawsza, ale nie potrafiła mnie porwać. Nie potrafiła mnie wkręcić w te wszystkie wydarzenia, bym mogła je przeżywać.
Po książkę sięgnęłam, bo byłam ciekawa filmu, ale teraz poważnie się zastanawiam, czy w ogóle się za niego zabiorę.
Właśnie tymi słowami zacznę ten wpis, bo to właśnie ta aktorka mnie do niego doprowadziła. Zapowiedź tego filmu mnie zaintrygowała, a gdy odkryłam, że jest to ekranizacja książki, od razu ją zamówiłam. I to był mój błąd.
Już dawno żadna książka mnie tak nie wymęczyła. Niemal co kilka kartek chciałam ją odkładać, bo nie potrafiłam jej zdzierżyć. Powtarzałam sobie jednak „może się rozkręci, może w końcu coś zacznie się dziać” i z tym naiwnym myśleniem doszłam do końca książki i odetchnęłam z ulgą, że mam to w końcu za sobą.
Pierwszą czerwoną flagą, którą zignorowałam było nazwisko głównej bohaterki - TifAni FaNelli. Historia podzielona jest na dwie ramy czasowe - przeszłość, czyli losy czternastoletniej TifAni, która staje się ofiarą pewnych wydarzeń; oraz teraźniejszość, gdzie dorosła już Ani, wiodąca niemal idealne życie w Nowym Jorku, przy boku idealnego narzeczonego, decyduje się na udział w dokumencie o tragedii sprzed czternastu lat, w której brała udział.
Potencjał tej historii był bardzo duży, nie ukrywam, że ciekawiło mnie, co się wydarzyło, co jest sekretem, jednak droga do poznania tego wszystkiego była męką. Nie polubiłam głównej bohaterki, która w obu ramach czasowych była jak dla mnie nie do zniesienia, jej dorosła wersja to już w ogóle inna historia. Ewidentnie wydarzenia z przeszłości odbiły na jej psychice swoje piętno, ewidentnie tego nie przepracowała i zakładała na twarze maski. Chciała wieść idealne życie na pokaz, by wszyscy widzieli, że TA dziewczyna jest dzisiaj kimś.
Porusza się tutaj poważne tematy (nie będę ich wymieniać, bo byłby to spoiler), ale sposób ich przekazania do mnie nie trafił.
Opisy dotyczące teraźniejszości były dla mnie nudne, a komentarze i myśli Ani sprawiały, że miałam ochotę przewracać oczami.
Z kolei przeszłość była ciekawsza, ale nie potrafiła mnie porwać. Nie potrafiła mnie wkręcić w te wszystkie wydarzenia, bym mogła je przeżywać.
Po książkę sięgnęłam, bo byłam ciekawa filmu, ale teraz poważnie się zastanawiam, czy w ogóle się za niego zabiorę.