Scan barcode
A review by romrosp
Katedra by Jacek Dukaj
3.0
Fragment
„Fellini", bez żywego członka załogi na pokładzie, za to z ogromnymi zapasami tlenu, wody i żywności, pędziła teraz po wymuszonej na stałym 4,6 g. Wszystko jednak sprzysięgło się przeciwko Strzelcom. Z dosłownie resztką paliwa, jaka im pozostała po inicjującej eksplozji, nie byli zdolni do żadnych radykalnych zmian kursu. Idąc de facto ku Levie, spadając w ciasne grawitacyjne objęcia gwiazdy, dodatkowo tracili na manewrowości. Dotychczasowe obliczenia jasno wskazywały, że - na skutek niemożliwego do załatania ich własnymi siłami przecieku z holownika - sukcesywnie tracą z zamkniętego obiegu tyle tlenu, iż poduszą się jeszcze przed przybyciem LJO „Felliniego". Last but not least — kołdra magnetyczna Levie zaczynała się giąć i wypaczać, sygnalizując rychłą burzę słoneczną; a burze Levie bywały śmiertelne nawet dla pracujących na orbicie Lizonne; na sygnał alarmu kryli się wszyscy w grubościennych schronach. „Sagittarius" zaś, przeznaczony do operowania w parach z większymi jednostkami i tylko wyjątkowo zabierający na pokładludzi (na przykład w takich jak ten przypadkach: gdy służył za prowizoryczny wahadłowiec), schronu takowego nie posiadał. Zaiste, nagromadzenie kataklizmów było imponujące; piętrzyły się nad nieszczęsnymi załogantami holownika na podobieństwo sinoczarnych chmur opadowych, każda śmiertelna. Przyglądaliśmy się w podmurabikowym namiocie twarzom czterech feralnych podróżników ku zagładzie - trzech mężczyzn, jedna kobieta, inżynierowie Rotschilda-Larusa, spoceni i brudni, z siedmiominutowym opóźnieniem dochodziły nas ich otępiałe nieustającym przerażeniem spojrzenia, przez wielki ekran zaglądaliśmy do półmrocznego wnętrza statku śmierci, „Latającego Holendra" próżni, niechrześcijańsko chciwi autentyzmu ich cierpień.
„Fellini", bez żywego członka załogi na pokładzie, za to z ogromnymi zapasami tlenu, wody i żywności, pędziła teraz po wymuszonej na stałym 4,6 g. Wszystko jednak sprzysięgło się przeciwko Strzelcom. Z dosłownie resztką paliwa, jaka im pozostała po inicjującej eksplozji, nie byli zdolni do żadnych radykalnych zmian kursu. Idąc de facto ku Levie, spadając w ciasne grawitacyjne objęcia gwiazdy, dodatkowo tracili na manewrowości. Dotychczasowe obliczenia jasno wskazywały, że - na skutek niemożliwego do załatania ich własnymi siłami przecieku z holownika - sukcesywnie tracą z zamkniętego obiegu tyle tlenu, iż poduszą się jeszcze przed przybyciem LJO „Felliniego". Last but not least — kołdra magnetyczna Levie zaczynała się giąć i wypaczać, sygnalizując rychłą burzę słoneczną; a burze Levie bywały śmiertelne nawet dla pracujących na orbicie Lizonne; na sygnał alarmu kryli się wszyscy w grubościennych schronach. „Sagittarius" zaś, przeznaczony do operowania w parach z większymi jednostkami i tylko wyjątkowo zabierający na pokładludzi (na przykład w takich jak ten przypadkach: gdy służył za prowizoryczny wahadłowiec), schronu takowego nie posiadał. Zaiste, nagromadzenie kataklizmów było imponujące; piętrzyły się nad nieszczęsnymi załogantami holownika na podobieństwo sinoczarnych chmur opadowych, każda śmiertelna. Przyglądaliśmy się w podmurabikowym namiocie twarzom czterech feralnych podróżników ku zagładzie - trzech mężczyzn, jedna kobieta, inżynierowie Rotschilda-Larusa, spoceni i brudni, z siedmiominutowym opóźnieniem dochodziły nas ich otępiałe nieustającym przerażeniem spojrzenia, przez wielki ekran zaglądaliśmy do półmrocznego wnętrza statku śmierci, „Latającego Holendra" próżni, niechrześcijańsko chciwi autentyzmu ich cierpień.