A review by blok_sera_szwajcarskiego
Parachutes by Kelly Yang

5.0

Na przyzwoitą książkę składa się wiele czynników. Ale na dobrą książkę potrzeba ich jeszcze więcej.

Moja ocena "Parachutes" skakała wielokrotnie, od trzech gwiazdek do pięciu i z powrotem, zawsze w obrębie pozytywnej noty, jednak z pytaniem z tyłu głowy "czy to jest książka, której na pewno chcesz przyznać pięć gwiazdek?".

Fabularnie prezentowane nam są dwie perspektywy: Claire, bogatej Chinki, która nie mieści się w obecnym systemie szkolnym, oraz Dani, pochodzącej z Filipin nastolatki, która desperacko robi wszystko, by wyrwać siebie i matkę z objęć przepracowania w poziom, który pozwoli im normalnie żyć, nie martwiąc się o każdy grosz. Dziewczyny zostają ze sobą sparowane, gdy Claire przybywa do Stanów w celu nauki i trafia do De La Cruze'ów, pełniących funkcję jej host family. Wraz z jej przyjazdem następuje zderzenie dwóch kompletnie odmiennych światów, a ta kolizja może - ale nie musi - ale może - doprowadzić do katastrofy. Czyjej?
Każdego po kolei.

Z początku, a w zasadzie przez całą pierwszą połowę, czułam się absurdalnie czytając tę historię. Bo przedstawione tam wydarzenia, działania i ludzie tak bardzo nie mieścili się w granicach mojej wiedzy o amerykańskim społeczeństwie, że aż chciało mi się śmiać. Osoby, które dosłownie śpią na pieniądzach? Rasizm i ksenofobia będące "przywilejem"? Rzucanie pieniędzmi na prawo, lewo i pod siebie??
DAMN, bxtch, you live like this?

To wszystko po prostu nie mieściło się w głowie. Cały czas zastanawiałam się czy "ludzie tak żyją??? na TEJ ziemii???", przez co też książkę czytało się stosunkowo powoli. Bardzo dobrze, ponieważ styl był świetny, a narracja niesamowicie dopracowana i oddająca emocje, ale powoli.

W tle towarzyszyło mi jednak poczucie, że coś zaraz siądzie, coś się stanie i wszystko się zawali. Przygotowywało do tego nie tylko tempo oraz wskazówki pozostawiane przez autorkę, ale i trigger warnings na początku (tw: rape and sexual harrasment). Co finalnie podczas lektury było dziwną mieszanką napięcia, ale i niedowierzania.

A potem coś po prostu kliknęło, przez historie Claire oraz Dani zaczęłam płynąć. Strony leciały, wydarzenia sypały się garściami, emocje buzowały niczym ziemniaki na za dużym ogniu. Po prostu wciągnęło, każdym elementem, i choć dalej zastanawiałam się, czy to na pewno lektura pięciogwiazdkowa, doszłam do wniosku, że są elementy, które mnie przekonują, by wystawić tak wysoką notę.

Pierwszym był sam sposób prowadzenia historii. Ta książka po prostu żyje, jest niczym perpetuum mobile, genialna maszyna, w której każda zębatka jest ważna i, co więcej, każda działa.
To, jak wątki poboczne splatały się ze sobą, jak pozostawały ważne i w świetle skupienia, a nie po prostu by wypełnić kolejne strony niepotrzebnym dalszym wydarzeniom contentem. To, jak każda mniejsza historia była ważna, wciąż wracała (no może poza wątkiem Tobby'ego, ale to jedyne niedociągnięcie w całej pięciusetstronicowej książce) - czysta poezja. Cudo. Niesamowitość.

Drugim jest kreacja postaci Claire. I oczywiście Dani jest tu też wspaniale stworzona, ale jednak uważam, że to druga główna bohaterka zasługuje minimalnie bardziej na przywołanie, ponieważ sposób, w jaki Yang ją prowadzi, jest niespotykany. Zaczyna z pozycji crazy-rich Asian, i choć widać, że nie potrafi w pełni wpasować się w żaden system, wydaje się, że i ona dołączy do bohaterek z serii "pusta głowa, pełny portfel".
Nic bardziej mylnego.
To jest tak silna, wspaniała, nieposkromiona dusza. Wie, czego chce i na co zasługuje, wie, ile ma wymagać od innych, a gdy ktoś stara się ją oszukać bądź niedowartościować natychmiast się z tym konfrontuje. Nie ma oporów przed walką o swoje. Zna własną wartość i broni jej niczym lwica. I choć tego z początku nie widać tak doskonale, jest to sugerowane cały czas, tak, by na końcu rozjaśnieć niczym księżyc w pełni.
Znowu, ta kreacja to jest poezja, pani Yang niechże pani zdradzi swoje sekrety.

Trzecim elementem są już same emocje, które książka za sobą niesie. Zabrzmi to dziwnie, ale podobało mi się, jak momentami "Parachutes" była nie fair wobec swoich bohaterek, jedną traktując gorzej niż drugą, pozwalając wygrać Dani, w następnym rozdziale rozkładając na łopatki Claire, tylko po to, by kilkanaście stron później wszystko odwrócić. Podobał mi się dualizm tej narracji, ponieważ wprowadzał niesamowity klimat.

Reszta książki również przysłużyła się tej ocenie, jednak te wymienione elementy uderzyły mnie chyba najmocniej, i będą to rzeczy, które wiem, że pozostaną ze mną po lekturze.
I tak, nie jest to książka absolutnie bez wad - choćby porzucony wątek Tobby'ego czy pogodzenie Dani z Claire, które, fakt, było satysfakcjonujące, jednak im dłużej myślę tym za szybkie mi się wydawało. Choć, z drugiej strony, intryga, która je do niego popchnęła, była absolutnie niespodziewana przy tej fabule i zdecydowanie na plus.

Co mogę powiedzieć, oprócz tego, za polecam zdecydowanie?

Że nie wierzę, że Stany Zjednoczone istnieją. Mówiłam to już, ale, nie. Nikt mi nie wmówi, że one tam gdzieś są. Po prostu,, nie. To jest zbiorowa halucynacja po naprawdę ostrych dragach, co i tak jest zaskakujące, bo nawet po nich nie da się wymyśleć tak pojebanego konceptu jak US. Period.